środa, 27 stycznia 2016

Szew okrężny w praktyce


O tym, jak doszło do sytuacji, z powodu, której musiałam mieć założony szew okrężny można przeczytać we wcześniejszym poście.

Teraz napiszę, jak wyglądało samo założenie szwu i co działo się po jego założeniu. Sam szew miałam założony około 8.45 rano na sali zabiegowej. A więc dokładnie wygląda to tak, że oczywiście śniadanka się nie je, a wieczór wcześniej można zjeść lekką kolację oraz ostatni raz napić się łyka wody o 00.00. Zabieg przebiega w znieczuleniu ogólnym, więc odpływa się całkowicie. Niemniej wcześniej, kiedy jeszcze jesteś w kontakcie, trzeba się ułożyć lekarzowi z nogami jak do porodu, wiadomo, a lekarz psika mnóstwo psikacza, które jest czymś co dezynfekuje. 

Jak się potem dowiedziałam, szew, technicznie polega na tym, że igłą wbijają się w szyjkę a potem ją jakoś chyba oplątują. Ja zastanawiałam się wcześniej, czy tą igłę właśnie wbijają w szyjkę, czy też tylko jakoś oplątują szyjkę, okazuje się, że wbijają. Trwa to dosłownie 5-10 min, w zależności od doświadczenia lekarza i leci się na salę obserwacyjną, ja akurat na salę przy dyżurce położnych. Tam wybudzają, wołąjąc Twoje imię. Na szczęście zawsze się wybudzałam ( raz przy tym szwie i dwa razy przy poronieniu) :). Potem jesteś jakby na lekkim odlocie jeszcze kilkanaście minut, by powoli wracać do świata. Dawali mi jakąś kroplówę jeszcze, po której chciało mi się niemiłosiernie siku. Próbówałam załatwić się do kaczki, ale nie polecam - tak się wszystko zablokowało, że ani jedna kropla nie poleciała, a leżałam na niej z 15 minut. Ta kaczka nie specjalnie nie przeraziła, opiekowałam się umierającym Tatą i z tak przykrymi rzeczami miałam do czynienia na codzień. Przywołało to wspomnienia...
Potrzeba siku była tak mocna, że położna po godzinie po wybudzeniu pozwoliła mi iść do WC. Swoją drogą, to trochę dziwne, a w sumie nieodpowiedzialne, że pozwoliła mi na ten spacer do tego WC, bo powiem szczerze, że myślałam, że odlecę w kabinie. Ledwo tam doszłam, jak zobaczyłam deskę klozetową to się niezmiernie ucieszyłam, bo mogłam spocząć i zacząć modlić sie bym nie zemdlała. Napewno były tam te alarmy, ale nie myślałam wtedy o nich. W każdym razie jakoś doszłam z powrotem i z ulgą położyłam się na moje łóżeczko.

Po dwóch godzinach przywieźli mnie do mojej sali. Tam leżałam jeszcze bezsilna i skołowana jakieś 4 h.

Po takim zabiegu wszyscy lekarze pytają non stop o to czy boli mnie brzuch. Lekarz tłumaczył, że przez szew macica zaczyna się stawiać, bo ma inne warunki, szyjka jest ściśnięta i macica zaczyna pracować, by ewentualnie wykurzyć wroga jakim jest szew. Ja byłam jakaś szczególna, bo mnie brzuch nie bolał nic a nic. Stresowały mnie tylko te pytania lekarzy, bo zaczęłam mega obserwować czy mnie boli czy nie. Chcieli mi na noc dać zastrzyk rozkurczowy w pupę, ale że nie bolało, to stwierdzili, ze może nie dadzą, ale że jak tylko lekko zacznie boleć, to mam pędzić do położnych, by mi dały. Żeby nie czekać, aż ból się rozkręci. Stwiedziłam, że nie mam zamiaru nie spać całej nocy i zastanawiać się , czy boli, czy nie boli. A jak prześpię ten ból? Jak zacznie boleć w nocy i obudzę się w ogromnym bólem. Poszłam przed snem po zastrzyk, w sumie taki zapobiegawczy.

Ale ten brzuch potrafi naprawdę boleć - koleżanką z sali obok, która miała szyjkę szytą po mnie bolał niesamowicie, skręcała się z bólu, a cały następny dzień spędziła pod kroplówką ze środkiem wyciszającym skurcze. Moja inna koleżanka, która miała założony szew, również odczuwała duży ból brzucha Super, że chociaż to mnie ominęło, że nie musiałam się stresować.

Rano po zabiegu, po sprawdzeniu czy szew się trzyma, wypytaniu mnie czy mnie nie boli wypisali mnie do domu.

W szpitalu byłam w sumie 1,5 tygodnia, ale przez te 1,5 tygodnia leczona byłam z powodu bakteryjnej infekcji, którą, jak się okazało miałam, a którą koniecznie trzeba wyleczyć. Z tym leczeniem to też taka lekka ściema, bo podają celowany antybiotyk, po czym, następnego dnia, po zażyciu całej dawki, wykonują szew. Pewności, czy bakterii nie ma, nikt nie ma. Ale leczyć muszą napewno.

Następnym razem napiszę o trybie życie jakie prowadziłam posiadając szew.

Pozdrawiam, 

czwartek, 21 stycznia 2016

Niewydolność szyjki a szew okrężny



Z powodu krwiaka leżałam do 16 t.c. Pod koniec leżenia, ostatnie 2 tygodnie, kiedy wiedziałam, że już krwiak nie zagraża mojemu dziecku, a leżę raczej z powodu przezorności i wielkiej ostrożności, zaczęłam snuć plany co będę robić, jak już będę mogła wstać. Gdy teraz próbuje sobie przypomnieć co robiłam, to nie za bardzo pamiętam:) Ale wiem, że w tamtym czasie, kiedy wstałam, w kolejnych dwóch tygodniach były święta wielkanocne oraz potem majówka, bo świeta były w tamtym roku na sam koniec kwietnia. 

Wiele chodzeniem i przede wszystkim normalnością się nie nacieszyłam, bo po dwóch tygodniach na wizycie okazało się, że moja szyjka szwankuje :( Zaczęła się otwierać od wewnątrz, zrobił się tzw lejek, a cała szyjka była "ziejąca" tzn otwarta na całej długość na 1 mm. Jej długość, gdzie była zamknięta, ale ziejąca to było około 27 mm. A byłam w 18 t.c. 
Doktor mówi: "Leży Pani 2 tygodnie, jak się nie poprawi, to idziemy do szpitala na szew, jak nie założą ja założę pessar". Zdrętwiałam. Już zaczęłam wierzyć, że wszystko będzie dobrze, że będziemy mieli dzidziusia, a tu po pierwsze, wcale nie jest takie pewne, że będziemy mieli tego dzidziusia, bo przecież szyjka się otwiera, a po drugie, znowu muszę leżeć. Przestałam się wtedy odzywać do kogokolwiek, wtedy to było za dużo dla mnie.

Ostatecznie po dwóch i pół tygodnia znalazłam się w szpitalu, gdzie tak naprawdę, na początku coś brzebąkiwali, że może nie będą mnie szyć, tylko zostawią na luteinie i będę leżeć. Słucham ? Zdębiałam :) Jak to leżeć z taką szyjką całą ciąże, gdzie do końca brakuje 5 miesięcy, kiedy można szyć. W tych szpitalach gadają takie głupoty czasem, że aż człowiek się dziwi, że mówi do to Ciebie lekarz, doktor, uczony, że on niby wie co mówi, to ja muszę się zgadzać. A za chwilę mówi co innego, albo przyjdzie inny uczony Pan doktor i też mówi co innego. Jedno jest pewne, jeśli idziecie do szpitala, to opatrzcie się w wiedzę na temat swojego przypadku, żeby Wam oczu nie mydlili. Oczywiście byli lekarze empatyczni, wiedzący co robią, mówią, ale byli również Ci pierwsi. 

Zdecydowali się, że będą obserwować przez tydzień jak sytuacja będzie wyglądać. Zrobili USG w poniedziałek, potem w piątek, żadnej poprawy nie było, szyjka ziejąca o długości 25 mm - szycie. Musiałam oczywiście jeszcze przeleżeć w szpitalu cały weekend, ale jakoś humor był lepszy, bo pewnie świadomość tego, że odbędzie się szycie podnosiła mnie na duchu. W poniedziałek doktor główny podczas obchodu zakomunikował, że szycie odbędzie się jutro rano. 

Tak więc, zanim doszliśmy do momentu szycia, przeleżałam w szpitalu tydzień, do tego leżałam wcześniej w domu 2,5 tygodnia, więc razem daje to 3,5 tygodnia, kiedy szyjka była w złym stanie, a nie było jeszcze szwu. Przez ten czas szyjka w sumie lekko drgnęła w tą złą stronę, ale gdybym nie leżała, nie wiem czy z tej szyjki by coś zostało. Tak więc szyjka była szyta, gdy miała długość około 25 mm. 

Cdn :)

niedziela, 17 stycznia 2016

Krwiak podkosmówkowy w ciąży



Krwiak to moja zmora. Gdy coś się dzieje złego, ja lubię działać, lubię mieć wpływ na bieg wydarzeń. Gdy pojawi się krwiak w ciąży, nie za bardzo mamy na cokolwiek wpływ. Droga walki z krwiakiem jest tylko  jedna: oszczędny tryb życie, ale głównie leżenie. 

Mój pojawił się nagle w 8 tygodniu ciąży. To była moja czwarta ciąża. W dwóch poraniałam krwawiąc a w jednej miałam wielkiego krwiaka, ale nie krwawiłam, ale w 8 tygodniu ciąży, serce nie biło. Biorąc pod uwagę moją historię wiedziałam, że coś może zacząć się dziać i mimo, że pragnęłam, by wszystko było dobrze, niejako wyczekiwałam tego dnia, kiedy coś będzie nie tak.

W niedzielę zaczęłam się gorzej czuć, bo przyszło przeziębienie, które było umiarkowane w swojej sile, ale niedobre dla mnie było to, że zaczęłam mocno psikać. To mnie najbardziej stresowało. We wtorek byłam na wizycie, podczas której lekarz zapewniła mnie, że wszystko jest w należytym porządku. Ja leczyłam domowymi sposobami przeziębienie i odpoczywałam. W piątek wszystko było ok, aż do popołudniu, kiedy nagle ze mnie coś poleciało. Idę do ubikacji a tam wielkie chlust to toalety, coś poleciało. Patrzę o to coś wielkości połowy jajka. Płacz, drzęnie rąk, niedowierzanie...
Mój dzidziuś poleciał do WC....:( Nie mogłam sobie tego wyobrazić, założyłam podpaskę, spojrzałam na godzinę, za 15 minut miał przyjechać mąż z pracy. Wyczekałam na niego, jak tylko wszedł, zobaczywszy mnie i usłyszawszy jak płaczę, przerażony pyta co się stało. Mówię poroniłam, nie wytrzymam tego, jedziemy na IP, chcę wiedzieć czy to koniec.  Pojechaliśmy, pech chciał, że to fatalnego szpitala. Babka mówi, że krwawię, najpewniej to poronienie. Ale pójdzie ze mną na USG. Sprzęt mieli taki, że chyba po wojnie do kupili i nigdy nie wymieniali. Ona patrzy na monitor i mówi, że zawoła starszą Panią doktor, bo musi coś skonsultować. Starsza doktor patrzy i mówi : "No co? Serce bije, zarodek z bijącym sercem. A tu rana po krwiaku - miała Pani krwiaka, który się uwolnił" To były najpiękniejsze słowa, jakie mogłam usłyszeć. Serce bije!!! Jest moja dzidzia, żyje. 

To pół jajka, to był krwiak, który się utworzył i który się ewakuował. Na tej IP nic więcej się nie dowiedziałam, poza tym, że mam leżeć w domu. Napisałam do swojej lekarz, która w tym czasie była zagranicą. Odpowiedziała, że jak krwiak się uwolnił to dobrze, że mam leżeć. I leżałam tak 9 tygodni, tylko wizyta w WC, to wszystko, poza tym leżenie. Pełna obsługa przez męża, który od tej pory musiał wszystko sam robić. Leżałam posłusznie, choć myślałam, że nie dam rady. Kryzysy przychodziły często. 

Krwawiłam dalej, ale każdego dnia co raz mniej. Krew przybierała kolor brązowy, to lepiej niż czerwony. Po tygodniu pojechałam samochodem jako pasażer, wysiadłam i usiadłam na ławce. Po tym krwawiłam mocniej :( A następnego dnia znów pojawiłam się na IP, bo pojawiło się mocne, żywe krwawienie. Mały krwiak przy ujściu szyjki. Z tego również wyszłam dzięki leżeniu. Rana goiła się, a mały krwiak zanikał.

Z mojego doświadczenia wiem, że ważna w rokowaniu jest lokalizacja krwiaka. Jeśli jest duży i blisko pęcherza płodowego czyni duże niebezpieczeństwo. Poza tym, nie mogłam pojąć dlaczego medycyna nie wie, dlaczego te krwiaki się pojawiają. Moja lekarz mówiła, że przyczyn może być mnóstwo. Gdy się pojawi, trzeba leżeć, by ruchem nie prowokować i stwarzać warunków do jego wzrostu. Jedna lekarka, trochę dziwna, na IP, stwierdziła, że leżenie nic nie pomaga, ale pacjentki oczekują, jakiegoś działania, zalecenia w takiej sytuacji, dlatego się mówi, by leżały - dziwne to, prawda? 

Ja jednak wierzę tym, którzy mówią, że należy leżeć - sama się przekonałam, że ruch źle oddziaływuje na krwiaka. Nikomu go nie życzę, a jeśli się komuś zdarzy, życzę wytrwałości podczas leżenia, bo jest ona potrzebna. Potrzebne są także pomysły na wykorzystanie czasu leżąc, ale o tym pewnie jeszcze napiszę. 


piątek, 15 stycznia 2016

Urlop wychowawczy - za i przeciw





Urlop wychowawczy, czy ktoś z niego jeszcze korzysta? Ja skorzystałam, choć stawiałam sobie przy tym wielokrotnie to samo pytanie: " Czy to jest najlepsze wyjście?" 


Moja córka liczy sobie obecnie skończonych 14 miesięcy, od dwóch tygodni jestem na urlopie wychowawczym. Przed podjęciem decyzji szukałam w sieci jakiś informacji, jakiś przemyśleń kobiet, które skorzystały z tego urlopu, jednak nic bardziej sensownego w większej ilości nie znalazłam, więc decydując się na niego musiałam słuchać swojego głosu serca, rozsądku.

Wiem i rozumiem, że każdy podchodzi do tej kwestii w zupełnie inny sposób. 


Dla niektórych ten rok, który jest nam dany z góry to za mało,  inni wręcz szukają tylko końca tego okresu, aby pójść do pracy a dziecko oddać w dobre ręce. Wręcz uważają za coś chorego, dziwnego zostawianie dłużej niż rok w domu. 
Dla innych nie ma w ogóle mowy o kwestii wyboru, ponieważ przeważa tutaj kwestia finansowa, która aż krzyczy, że trzeba iść do pracy, bo z męża pensji się nie przetrwa, a jest dodatkowo babcia na posterunku, która chętnie malucha przygarnie.
Kolejna kwestia to strach przed utratą pracy, gdy się nie wróci, bądź też oczekiwanie pracodawcy od pracownika tego powrotu, ponieważ był w pracy wcześniej "osobą niezastąpioną". 

Wiec wydaje mi się, że te dwie kwestie - finansowa oraz utrzymania samego miejsca pracy powodują, że w wielu domach nawet nie ma tematu, jeśli chodzi o urlop wychowawczy. 

Ja mieszkam w dużym mieście, gdzie ludzie napływają po lepsze pieniądze, a młodzi liczą na zrobienie kariery, gdzie angielski to podstawa, gdzie nowi zagraniczni inwestorzy otwierają swoje firmy licząc na zatrudnienie dobrze wykształconej kadry polskiej. Tutaj, mam wrażenie, że się żyje by pracować. Spracowane mamy wracają, przy dobrych wiatrach, po 17.  Ponad roczne dziecko w tym czasie było od 8.00 rano w żłobku, po czym odebrała je o przyzwoitej porze, bo o 15.00 opiekunka, by czekać spokojnie na mamę w domu. Tata albo jest w delegacji, na szkoleniu, u klienta, albo jeśli jest na miejscu to zawsze ma dużo pracy.
 Dlatego przedstawiam tutaj sytuację, biorąc pod uwagę ludzi po studiach wyższych, mieszkających w dużych miastach, bo w takim środowisku się obracam. Zauważyłam, że tym ludziom jest  ciężej pozostać w domu niż osobom, które są mniej wykształcone. Podejrzewam, że głównym czynnikiem wywołującym te różnice są zarobki. Jasne jest, że trudniej rozstać się z wysoką pensją niż ze średnią bądź niską.


Biorąc to wszystko pod uwagę stwierdziłam, że będę jakaś dziwna chyba, kiedy z wyższym wykształceniem, dobrą pensją zostanę z dzieckiem w domu, nie pójdę jeszcze do pracy. Tak sobie pomyślałam, że to takie w pewnym sensie, pójście pod prąd. Ja lubię iść pod prąd. 


Rozważając za i przeciw urlopowi wychowawczego brałam pod uwagę następujące kwestie:

- czy to jest naprawdę potrzebne mojej córce, czy jej będzie dobrze w domu ze mną - muszę dodać, że moje dziecko jest bardzo żywym stworzeniem - ma 14 miesięcy a położenie jej na drzemkę dzienną wymaga wielu podejść i wygibasów z naszej strony, a zgadza się dopiero na nią jak naprawdę pada, a wstaje jak tylko ledwo jej się jedno oko otworzy;


- czy ja dam radę będąc z nią w domu - czasem nie jest to łatwe, same wiecie i biorę tu pod uwagę samą opiekę nad dzieckiem, ale również ciągłe zajmowanie się domem, wycieraniem podłóg, zbieraniem okruszków, zbieraniem poprzekładanych rzeczy z szafek itp;


- czy damy radę finansowo - i brałam tu pod uwagę tylko to, czy pensji starczy nam od do. Wzięłam pod uwagę, że w tym czasie nie kupię sobie nowych butów, nowych kurtek, dziecku jakiegoś ekstra ciucha - będziemy w tym czasie napewno żyli skromniej;


- jaka jest sytuacja w mojej firmie - ja stwierdziłam, że doskonale sobie radzą beze  mnie, czy na mnie nie czekają w ogóle, a poza tym sądzę, że firma padnie w niedługim czasie;


Stwierdziłam, że napewno będzie nam brakowało pieniędzy jakimi dysponowaliśmy do tej pory, nie mniej warto zostać z tą małą kruszyną w domu i, w moim mniemaniu, dać jej jeszcze przez jakiś czas taki spokój, luz, życie w znanym miejscu bez gonitwy z zegarkiem w miejscu. Dać jej te spokojne spacery, poznawanie świata. A jak córka skończy 2 lata  planuje ją posłać do żłobka. Więc efekt jest taki, że odłożyłam o 10 miesięcy to co i tak jest nieuniknione. Za 10 miesięcy będę również przebierała nerwowo nogami przed 16.00 i będę w blokach startowych już o 15.57, jeśli da się być w tych blokach, oby. Będę znerwicowana, bo znowu wielkie korki, będę szybko wieczorem robiła obiad, będę modliła się, by córka poszła wcześnie spać, bądź jeśli nie pójdzie, żeby była spokojna i grzeczna, by można się ze wszystkim wyrobić. Ale to dopiero za 10 miesięcy i cieszę się, że dałam nam jeszcze 10 miesiecy spokoju i luzu. 


poniedziałek, 11 stycznia 2016

Czas ucieka, młodsi nie będziemy

Czas biegnie jak szalony. Bardzo nie lubię tego stanu - jeszcze przed chwilą był maj, nasz pierwszy daleki wypad z córką, jeszcze niedawno było lato, goście, wyjazdy, rozjazdy, wczoraj były święta.
A już wypatruje Świąt Wielkiej Nocy.

Jedno lato, jedna zima i już jesteśmy o rok starsi. Z racji moich doświadczeń, uciekający czas jest dla mnie chyba bardziej dostrzegalny. Nieraz myślę sobie o ludziach, którzy kończąc 30 lat czują się bardzo młodzi, odkładają swoje plany na potem, planują przyszłość na 10 lat do przodu. Najpierw jeszcze to stanowisko, potem wyżej, potem większe mieszkanie, potem ten dom pod miastem, a może uda się jeszcze zarobić i ten dom będzie gdzieś bliżej, a potem na końcu dzieci. 


Moja bliska koleżanka wyszła za mąż mając 31 lat, bo późno poznała swojego męża. Chcieli się od razu starać o dziecko, bardzo pragnęli dzidziusia. Czekają na niego już dwa lata :( Są problemy. Może jakby się im udało wcześniej poznać, wcześniej starać, może byłoby łatwiej.

Moja koleżanka przesuwała staranie się o dziecko aż do skończenia 30 lat. Rozpoczęli starania, no i niestety zaczęła się bieganina po lekarzach, po specjalistach, sprawa wygląda poważnie. Minęły 3 lata, dzidziusia nie ma :(

Moi znajomi pierwsze dziecko poczęli bez problemów, to była wpadka, która zmotywowała ich do ślubu - on miał 25 lat, ona 20 lat. Mając odpowiednio 32 lata oraz 27 lat chcieli mieć drugie dziecko. No i ku ich zaskoczeniu pojawił się problem z jego strony - pozostało in vitro - na szczęście zakończone powodzeniem. 

Ja zaczęłam się starać jak miałam 27 lat - wcześniej od roku brałam już leki. Zanim skutecznie zaszłam w ciąże minęło 1,5 roku. Tylko 1,5 roku, na szczęście. Bo w gruncie rzeczy, mimo, że wydawało mi się, że jest to niewyobrażalnie długo, patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, uważam, że mieliśmy szczęście, że nie trwało to dłużej. A co by było, jakbym nie była czujna, nie poszła szybciej do lekarza zbadać najpierw swoich piersi, potem zbadać dlaczego w moich piersiach są torbiele a ich struktura jest tak gruczołowa. Co by było gdybym nie trafiła na tak świetnego lekarza? Gdybym swoje starania rozpoczęła po 30 tce? Boję się myśleć. Doktor, która badała mi piersi i sugerowała zająć się tą sprawą, przeczuwając, że mogę mieć problemy z tarczycą, powiedziała, że jak się obudzę około 30tki, że chcę zajść w ciąże, to potem z 3 lata będę czekać, aż może uda się lekami ustawić mój organizm. Miała rację, trwało to u mnie 1,5 roku, ale zaczęłam drążyć temat wcześniej.

Oczywiście, że jest również mnóstwo przykładów kobiet, które bez problemów zachodzą w ciąże po 30 tce, mając 33, 36 lat. Znam takich parę osób z mojego otoczenia. Jednak uważam, że odkładając decyzję o macierzyństwie, warto najpierw się przebadać, sprawdzić czy hormonalnie jest ok, czy jajniki pracują dobrze, czy nie ma żadnych problemów, które potem, wraz z upływającym czasem jeszcze bardziej się pogłębią. 

Czas ucieka. Życie to nieustanne pasmo wyborów.


czwartek, 7 stycznia 2016

Hormonalne porządki - leki ułatwiające zajście w ciąże

Ja się chyba do pisania bloga nie nadaje :( Jestem inżynierem, liczenie jest moją dobrą stroną, pisanie to tylko dodatek. Ale postanowiłam się nie poddawać, zobaczymy, może coś z tego wyjdzie :)
Był czas świąteczny, każdy pochłonięty przygotowaniami, więc nie chciałam tutaj wrzucać ciężkich tematów związanych z walką o dziecko, poronieniami i innymi niezbyt łatwymi tematami. Ale teraz już każdy wraca do normalności, więc mogę wystartować z krótką historią przedstawiającą naszą drogę do posiadania córki.


Generalnie nie miałam większych problemów z zachodzeniem w ciąże - ale myślę, że to dzięki dobrze ustawionym lekom, bez nich byłby większy kłopot.

W momencie, gdy zaczeliśmy się starać się o dziecko brałam Euthyrox - dawka w zależności od wyników. Moja lekarz ginekolog endokrynolog starała się zejść mi z TSH do wartości 1. Nie udało się nigdy, w czasie zachodzenia w ciąże, osiągnąć takiego wyniku a zachodziłam z wartością około 1,5. Bardzo wielu lekarzy, jak nie prawie wszyscy przyjmują normę TSH do 4. Jest to błąd - dla kobiet starających się o dziecko ta norma jest inna - TSH powinno być około 1. Ja przy pierwszym moim w życiu badaniu TSH miała wartość 2,5, do tego pomniejszoną tarczycę, co spowodowało, że moja lekarz kazała brać leki. Ponadto bardzo ważna jest też wartość ft4 - jest to parametr bardzo ginekologiczny - moja ginekolog każe zawsze mi to badać, dla niej sam wynik TSH nic nie mówi, zawsze musi być ft4 - co do jego norm - niestety w tej chwili nie jestem w stanie za dużo napisać, ale on jest bardzo ważny w ocenie pracy tarczycy. Także nie dajcie się zbyć lekarzom, którzy mówią, że wasze TSH około 3 jest w porządku.

Następnie brałam leki na spadek prolaktyny - jej wartość zawsze miałam w górnej granicy normy. Jej wysoka wartość również może spowodować problemy z zajściem w ciąże. W ciąże zachodziłam z prolaktyną około 250, a zanim zaczęłam brać tabletki miałam wartość około 480.

Do tego luteina - czyli leki na niski progesteron. Ten hormon jest moją zmorą - luteiną faszerowałam się przed każdym poronieniem, całą udaną ciąże i przez około 2 lata podczas starań o dziecko.
Progesteron jest bardzo ważny do wyzwolenia prawidłowej owulacji, a także do przygotowania potem macicy do przyjęcia zarodka i w ogóle pełni wiele ważnych funkcji, które można napewno znaleźć w internecie.Miałam dosyć tego leku, ale jestem pewna że pomógł.

Teraz kiedy jestem 14 miesięcy po porodzie, biorę tylko Euthyrox na tarczycę. W ciągu 5 lat moja tarczyca zmniejszyła się 6cio krotnie, więc problem jest duży. Niedługo idę do swojego lekarza zając się tym tematem, ponieważ niedługo będziemy chcieli zacząć starać się o drugie dziecko, więc droga znowu napewno będzie wyboista i pełna leków.

niedziela, 20 grudnia 2015

Smutek po odejściu.....Radość z nowego życia



Nasza córeczka pojawiła się na świecie 4 lata po dniu naszego ślubu, po 3 poronieniach, 3 lata po śmierci mojego Taty i nie cały rok po śmierci mojej Mamy

Dojście do tego momentu kosztowało nas wiele. Jak dla mnie za wiele. 

Do tej pory nie mogę uwierzyć, żę tak wiele mnie spotkało tylko przez 4 lata. To były bardzo bolesne i trudne 4 lata. Baaardzo. Wolę o tym nie myśleć, żeby nie zwariować. 

Brzemię tego noszę do teraz. Ludzie mówili: o ale też masz Małą, ona Ci to wynagrodzi - głupie gadanie, ale co ludzie mają mówić, oni nie wiedzą co mówić - pewnie kiedyś o tym wspomnę. Jak może mi córka wynagrodzić to, że nie mam mamy - czy to jest w ogóle jakaś nagroda, czy posiadanie dziecka to nagroda? To dar. To nie jest żadna nagroda. A dla ludzi, których nic nie spotkało, dziecko jest kim? No darem, koleją rzeczy, etapem w życiu. 

Paradoksalnie pojawienie się córki spotęgowało tęsknotę za mamą - wie każdy, kto tego doświadczył. Patrzałam z zazdrością na kobiety idące z wózkiem i ze swoją mamą, z zazdrością na babcie idące ze swoim wnukiem. Wyobrażałam sobie, jakby nasze życie wyglądało jakby oni byli, jak by była szczególnie moja mama. Czasem jest bardzo ciężko. Nie jestem w stanie tego ogarnąć. 

Ale po tym wszystkim czego doświadczyłam jest radość, nowa radość, ona - moja córka. Daje mi każdego dnia siłę do działania, daje mi siłę do walki z bólem po wielkiej stracie, mimo, że przyczynia się również do pojawiania myśli, jakby pięknie było, jakbyśmy byli razem, gdyby Oni nie odeszli. 
Te dwa uczucia walczą. 

Na razie częściej wygrywa nowa radość. 

Tylko żal mi, że tak muszę walczyć....